Dziecko kontra miłość?

"70 procent związków przeżywa kryzys po urodzeniu dziecka" - taką informację znalazłam w artykule pt. "Troje na huśtawce" w starym - bo majowym - wydaniu "Twojego Stylu" (dopiero teraz wyjęłam pismo spod ławy). 




O kryzysach co nieco się słyszy, ale że aż 70%?!

Czytam wstęp.

"Kochająca się para, udany związek, bliskość. Pojawia się upragnione dziecko i wszystko się zmienia. On i ona oddalają się od siebie, przestają zauważać. Gdzie ich intymne rozmowy, wspólne zainteresowania, seks? Wbrew opinii, że rodzicielstwo integruje, niejedno małżeństwo rozpada się właśnie po urodzeniu dziecka. Dlaczego?"


Dalej jest już tylko gorzej..
Dla zobrazowania - kilka haseł (wyrwanych z kontekstu, ale mówiących wiele):

"To nie jest zabawa w dom."
"<<Ograniczasz mnie, potrzebuję wolności, nie wiem, czy na to wszystko nie było za wcześnie.>> Pakuje plecak i wyjeżdża na dwa tygodnie w góry. Choć Maja ma gorączkę, a ja też nie czuję się najlepiej."
"Spójrz na siebie, zmieniłaś się."
"Zabija mnie rutyna: przewijanie, kąpanie. A mój mąż zabiera laptopa i wychodzi."
"Od czasu porodu nigdzie nie byliśmy."
"To ty masz problem  i sama go załatw."
"Nie godzę się z tym, że mąż jeszcze kogoś kocha. Jestem zazdrosna o syna."
...


Czytam, czytam i czytam i nadziwić się nie mogę, że tak jest, że tak bywa. Mam wrażenie, że ja, że my jacyś inni jesteśmy; że na innej planecie żyjemy; że gigantyczne problemy innych dla nas są tylko chwilowymi kłopotami...
Ludzie, o których mowa w artykule, jacyś tacy... nieudolni. Widocznie nikt ich nie nauczył, że życie nie jest ciągłą przyjemnością. Mamusia i tatuś nie pokazali, jak ważny w związku jest kompromis. Jak trzeba dbać o potrzeby innych. A może i pokazali, ale młodzi woleli o tym zapomnieć, bo ich dotychczasowe życie - życie PRZED dzieckiem - było łatwe, lekkie i przyjemne... 

Nie ma co się oszukiwać - po porodzie jest inaczej. Wiele rzeczy może przytłoczyć - brak snu, rutynowe czynności, zmiana wyglądu kobiety, mniej czasu na realizację pasji, na spotkania i rozmowy... Każdego to dotknie. Ale - na Boga! - czy nasze życie rzeczywiście zmienia się na gorsze?! Czy po urodzeniu dziecka musimy zamykać się w czterech ścianach, z nikim nie rozmawiać, nie dbać o siebie? 
Gdyby tak było, nikt nie chciałby dzieci rodzić ani wychowywać. 
Coś jednak w tym macierzyństwie musi być, że dorośli wciąż decydują się na dziecko :) 

Nie jestem zwolenniczką głoszenia pieśni pochwalnych na cześć macierzyństwa, ale nie ukrywam też, że dla mnie jest ono czymś wspaniałym. Cudowną - aczkolwiek momentami wyczerpującą - przygodą, za którą jestem wdzięczna losowi.


W moich oczach argument "dziecko zmieniło wszystko na gorsze, wszystko popsuło" jest po prostu śmieszny. Dziecko zmienia, ale nie psuje. To dorośli mogą wszystko zepsuć. Zrzucają winę za niepowodzenie w związku na to biedne maleństwo, które nie jest winne temu, że jego rodzice nie radzą sobie z jego pojawieniem się na świecie. 
Z dzieckiem da się żyć! Z dzieckiem życie jest pełniejsze! Z dzieckiem można dużo, można więcej, można wszystko - jeśli tylko się chce.

Jeśli zamiast zrzucać obowiązki na partnera/partnerkę, przejmiemy ich część na siebie...
Jeśli zamiast obwiniać się "bo ty nigdy, bo ty zawsze", usiądziemy i porozmawiamy...
Jeśli zamiast dostrzegać tylko te przykre strony macierzyństwa, zaczniemy doceniać szczęście, które nas spotkało...
Jeśli...

...to jest szansa, że będzie dobrze. Że będzie tak, jak miało być, kiedy próbowaliśmy sobie wyobrazić nasze życie z dzieckiem, wychodząc za mąż czy będąc w ciąży.

Moje ciało po ciąży pozostawia wiele do życzenia, ale nie ma dnia, w którym mój Mąż nie powiedziałby mi, że jestem piękna...
Chciałabym, aby Mąż każdą wolną chwilę spędzał z nami, ale wiem też, że potrzebuje odskoczni - dlatego wspieram całym sercem jego pasję i dzielnie znoszę cotygodniową dwugodzinną rozłąkę...
Kiedy padam ze zmęczenia po kolejnej trudnej nocce i niełatwym przedpołudniu, Mąż bez zastanowienia mówi "Teraz pojedziemy sobie Szymku na spacer, damy Mamusi chwilę odpocząć"...
Przykładów można by mnożyć...

Czy to naprawdę takie trudne?!  

Nasze dziecko jest dla nas kimś najważniejszym na świecie, ale my - dla siebie samych i swoich partnerów - również tacy jesteśmy! Nasze dziecko nie będzie też nigdy szczęśliwe, jeśli my tacy nie będziemy. Czy to tak trudno pojąć?

Nasze życie idealne nie jest. Szymek wywrócił je do góry nogami - ale my tego chcieliśmy. Marzyliśmy o tym przez lata. Być może dzięki temu mamy inne podejście, potrafimy bardziej się cieszyć - nawet tymi trudnymi chwilami. Być może dla innych TAKIE życie nie było szczytem marzeń, ale powiedzcie sami - czy decydując się na pójście z kimś do łóżka, nie wybiera się właśnie TAKIEGO życia?! "To nie jest zabawa w dom" - to prawdziwe życie, które trzeba przyjąć na klatę i już. Od nas zależy, czy będzie dla nas męczarnią, wiezieniem, czy jednak wspaniałym doświadczeniem.

49 komentarzy:

  1. kurde, ja chyba też z innego swiata jestem. masz racje, że wiele zalezy od par, od ich bliskości, znajomości. Ja uważam, ze jak sie chce być rodzicem, to trzeba nauczyć sie nie tylko kompromisu, ale i rezygnacji z pewnych czynności. Myslę, że to własnie media kreuja taki obraz rodziny, sexy mama, super madre dziecko, które sie samo wychowuje i ojciec, który zarabia miliony i ma czas na realizacje swoich planow. Kurde, to absurd, bo zycie rodzica to wspólnota(tak jest u nas). każde ma czas dla malego, staramy się co jakis czas zrobic cos tylko dla siebie i jest i wspólny czas i dużżżo seksu. To wszystko zależy od relacji partnerskich moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie to mnie zastanawia - czy rzeczywiście tak wiele par (70%!!!) nie potrafi "poradzić sobie" z sytuacją, w której pojawia się dziecko? Nie potrafię tego pojąć!

      Usuń
    2. A ja tak czytam...i się zastanawiam... bo z jednej strony jestem najszczęśliwszą mamą na świecie i zgadzam się z wami..ale pamiętam, że nie zawsze było i jest kolorowo... My z mężem mamy dwójkę dzieci i mąż pomaga mi jak może w opiece...ale niestety oboje jesteśmy zapracowani ( nie zarabiamy ogromnych pieniędzy...) musimy zarabiać, by godnie żyć... i kiedy mąż zajmuje się dziećmi, to nie po to bym odpoczęła..ale bym zajęła się milionem innych spraw...np praniem, sprzątaniem, gotowaniem obiadu... i znalezienie chwili czasu dla siebie często naprawdę jest baaardzo trudne...że o seksie nie wspomnę..bo padamy ze zmęczenia :) Tak więc, jestem całym sercem z wami dziewczyny... jednakże rozumiem osoby, które dzieliły się swoimi doświadczeniami na stronach gazety.... niestety....

      Usuń
  2. Wow, powinna Pani pisać felietony do takich magazynów :) Świetnie ujęte, podpisuję się pod tym rękami i nogami! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może prześlij linka do Twojego Stylu? ;-) my też z innego świata, czasem jest trudno ale za nic nie chciałabym wrócić do czasem "przed dzieckiem" ;-) super post, przeczytam go jeszcze raz ;-)

      Usuń
    2. Szukałam tego artykułu, ale albo ślepa jestem, albo gapa ze mnie - nigdzie nie widzę :(

      Dziękuję!

      Usuń
  3. Mam mieszane odczucia co do tego. :)

    Urodziłam dziecko o 10 tygodni wcześniej niż wykazywało na to USG. Skrajny wcześniak. Pierwsze 1,5 miesiaca naszego życia ograniczało się do podróży między domem a szpitalem, a kolejny rok mieliśmy wycięty z życia.

    Seks był. Owszem.
    życie jako tako udane, ale czasu dla siebie brak.
    On pracował. Ja siedziałam w domu.
    Trzy razy dziennie rehabilitacja, leki, sterydy - lekarze ...

    Ale daliśmy radę, bo dziecie ma dzisiaj 4 latka. :)

    Tyle, że nie zawsze wszystko jest takie kolorowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trochę inna sytuacja...
      Wiadomo, że jeśli pojawia się choroba dziecka, to i problemy inne. Wydaje mi się, że tu chodzi o to, aby w tym wszystkim nie zapomnieć o sobie. Dbać o siebie, na ile sytuacja pozwala. Z tego, co czytam wyszliście ze zmartwień obronną ręką i to pokazuje, że byliście i jesteście silni, że tworzycie zgrany duet.
      Przykłady par z artykułu nie miały takich problemów, a mimo to nie poradziły sobie. To świadczy o słabych więziach...

      Usuń
    2. Zakwalifikowałabym to pod ,,sytuację bez wyjscia".
      W wielu związkach, kiedy pojawia się dziecko jest kryzys, ponieważ dziecko zmienia właściwie WSZYSTKO.
      Jeżeli para jest przygotowana na ZMIANĘ przejdzie to wszystko bez większego problemu, jeżeli para jest nie przygotowana na jakąkolwiek zmianę jest wielkie, kryzysowe booom!
      Niestety. Bardzo częste w ostatnich czasach.

      Usuń
    3. Właśnie ta nieporadność, ta nieumiejętność radzenia sobie w trudnych chwilach, to przyzwyczajenie do "dobrego" mnie smuci i przeraża!
      I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - najbardziej cierpi na tym dziecko.

      Usuń
    4. Owszem. Dziecko cierpi. Jak zawsze z winy dorosłego. Dorosły gdzieś musi wylać swoje żale, pech chce, że zwykle pod ręką jest dziecko.
      Dziecko jest owocem miłości, ale przy okazji staje się głównym sprawcą całego zamieszania kryzysowego. To mały człowiek, który wprowadza w życie rewolucje. Myślę, że każda para ma 9 miesięcy (czasami niestety mniej!) by się z tym faktem oswajać.

      Usuń
  4. U nas po urodzeniu marcinka nic sie nie zmienilo,jest nawet lepiej.Jestesmy szczesliwsi i blizej siebie.
    Zgadzam sie w 100 % pod tym co napisalas :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z tym co piszesz. DUżo się słyszy o rozpadach związków po narodzinach dziecka. Moim zdaniem dziecko wszystko zmienia. Nie da się żyć tak jak przed dzieckiem. to niemożliwe. Myslę, ze jak w związku coś nie trybi, to dziecko tego nie naprawi. Wiele kobiet zachodzi w ciążę by zatrzymać faceta przy sobie, by naprawić tak małżeństwo. Ale dziecko nie jest plastrem na rozpadający się związek. Jak w związku coś nie gra, dziecko tylko to pogorszy. Bo to nie jest słodki bobas, ale ogromna odpowiedzialność, wyrzeczenie się własnego egoizmu, trochę siebie. Ale za to jakie to słodkie! Ja z męzem dorośliśmy do bycia rodzicami. Dzięki Bogu udało mi się zajść w ciążę 2 miesiące od decyzji, że chcemy. Mieliśmy oboje skończone 30lat. To nie tak, że się już wyszaleliśmy, ale oceniliśmy priorytety. Wiedzieliśmy że będzie ciężko, że dziecko może byc wymagajace. Nie powiem- zmieniło się. Mieliśmy gorsze dni, kiedy padały gorzkie słowa. Ale nie wyobrażam sobie sytuacji, by mój mąż powiedział, że on potrzebuje odskoczni, spakował się i wyjechał w góry. Od czasu do czasu wychodzi na piwko z kolegami, i to wystarczy. Marzymy o górach, ale marzymy i czekamy. Az synus podrośnie, i bedzie mozna go zostawić z dziadkami, albo zabrać.

    Wiesz, mysle ze kryzysy wielu par wynikają z tego, ze ludzie teraz biorą wszystko lekko. Takie czasy, coś sie popsuje wyrzuć do kosza, a nie napraw. TO samo z ludźmi, nie ma wartości, nie ma zasad. Kto słyszy czy głośno mówi o wartościach takich jak Bóg, honor, ojczyzna, rodzina, patriotyzm, uczciwość. Kazdy mówi- czerp z życia, rozpychaj się łokciami, myśl o sobie. Posiadanie wielu partnerów przed małżeństwem postrzegane jest jako coś fajne, ktoś się "wyszalał". Wierność? Czystość przed ślubem? Kogo to obchodzi, to śmiech, to relikt.

    Dlatego ludzie są słabi, nie umieli pracować nad charakterem i problemy i płaczące dziecko ich przygniatają.. dlatego uciekają. Ale się rozpisałam!

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie - wszystko zależy od tego, czy ktoś jest gotowy - i na poważny związek, i na dziecko. Też mam wrażenie, że wiele par nie dojrzało do takich decyzji. Przez to nie radzą sobie w zasadzie z niczym, co je zaskakuje. Łatwiej jest machnąć ręką i zrezygnować niż walczyć. Łatwo przyszło - łatwo poszło.
    Mam poczucie, że my sami dojrzeliśmy do tego zadania w 100%. Może to kwestia lat (chociaż nie zawsze tak bywa), może tego, że czekaliśmy na dziecko kilka lat. Sama nie wiem. Ale nie potrafiłabym teraz z tego zrezygnować, za żadne skarby!

    :) Cieszę się, że TAK się rozpisałaś :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Aniu doskonale rozumiem Twoje wzburzenie tym artykułem.... Choc nie pisze bloga, czesto czytam inne-nie ukrywam czasami,az mnie podnosi by cos napisac jak czytam teksty w stylu "moje wredne dziecko" itp.....Normlanie krew mi sie buzuje w żylach, Sama mam dziecko, ktore za miesiac konczy 2 lata i mowie to z pelna stanowczoscia- Nasz zwiazek jest jeszcze mocniejszy nic przed urodzeniem sie Adasia.... kompletnie patrzymy inaczej na nasze zycie....na 1 miejscu jest Adas, ale nie zapominamy sobie....mimo wszystko mamy duzo czasu dla siebie szczegolnie wieczorami jak Maly juz spi....kiedys rozmawialismy nawet po pewnej ostrej wymianie zdan miedzy nami i stwierdzilismy oboje, ze gdyby nie bylo dziecka, ktores z nas w pewnym momencie, by nie wytrzymalo i latwiej by bylo wyjsc, a moze i nawet odejsc....Czujemy sile naszego zwiazku i ja i moj Maz mozemy smialo powiedziec, ze po pojawieniu sie Adasia na swiecie jest duzo lepiej....Maz odnalazl sie w roli Taty, a ja w roli Mamy i te role w zadnym razie nie kolidujaja w byciu dobym malzenstwem. Maz praktycznie codziennie potrafi powiedziec mi np. ze pieknie wygladam, ladnie sie pomalowalam, ubralam itp. nie wspominajac juz o slowie "Kocham Cie":) Roznie bywa -bardzo roznie, ale nie zatracamy sie w tym tylko idziemy do przodu i staramy sie stworzyc naszemu Dziecku cieply, rodzinny dom, ktory bedzie dla niego wzorem w przyszlosci w mysl zasady "Czym skorupka za mlodu nasiaknie....". Dodam jeszcze jedna wazna rzecz, wiem ,ze nie jest ona wazna dla wszytskich i szanuje to, ale u nas bardzo duzo znaczenie w naszej malej rodzinie ma Bog... pamietamy o codziennej modlitwie ( czesto z Mezem modlimy sie na rozancu) i zaszczepiamy tym Synka (na dzien dzisiejszy potrafi sie przezegnac i pocalowac Bozia":) Czujemy ta sile, ktora wlasnie daje nam Bog w naszej codziennej drodze:) Aniu- Twoj blog jest moim ulubionym blogiem, juz Ci to kiedys zreszta pisalam, czasami mam wrazenie, ze wtapiam sie w Twoje historie, bo sa niemal identyczne jak Nasze... Jestes mi bliska bardzo mentalnie, zagladam tu codziennie i jestescie dla mnie kolejnym przykladem szczesliwej pelnej rodziny :) Caluje mocno:* Gabi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gabi,
      dziękuję za każde słowo! Nie tylko te dotyczące bloga, ale przede wszystkim za podzielenie się ze mną, z nami Twoimi przemyśleniami. Nie jestem w stanie dodać nic więcej, bo wszystko zostało już napisane :) Takie to z nas pokrewne dusze...

      Usuń
  8. Ps. Przepis na te pierożki wyślę wieczorkiem- przepraszam, ale brak czasu niestety;/ :*Gabi

    OdpowiedzUsuń
  9. To ja jestem jakaś dziwna, bo wokół mnie same szczęśliwe małżeństwa z dzieciakami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wokół mnie też raczej szczęście bije po oczach, więc nie wiem skąd oni wzięli te 70%! :)

      Usuń
  10. mi się wydaje, że przed decyzją o dziecku każdy - zarówno kobieta, jak i mężczyzna - powienien odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę tego chce, czy jest gotowy? Znam parę, która wszystkim wokół mówiła, że dziecko było zaplanowane, ale w końcu Ona przyznała się że to była "wpadka" (choć On chciał dziecko, to Ona nie) i właśnie u nich nie dzieje się dobrze. Rozstań było kilka, a kryzysów milion. Nie mnie oceniać, po prostu mówię jak jest.

    My natomiast podjęliśmy tą decyzję świadomie - jak wiele innych par które znam - i rodzicielstwo to dla nas dużo radości, a niemal każdego dnia mówimy sobie, jak to dobrze, że mamy naszego B. Oczywiście czasem bywa gorzej, że ja M. lub oboje nie dajemy rady, ale to była nasza decyzja i oboje jesteśmy szczęśliwi, że ją podjęliśmy:)
    podsumowując zgadzam się z Tobą :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że wielu przed porodem mówi "Tak, jestem gotowy/gotowa", a rzeczywistość ich przerasta. Szkoda, że nie ma żadnego wiarygodnego testu sprawdzającego predyspozycje matczyne/ojcowskie/partnerskie :p

      Usuń
    2. dokladnie tak, powinien istniec taki test, moim zdaniem to nie jest tak , ze jak ktos nie planował dziecka to nie daje rady a jak starał sie latami to wszystko mu pasuje i jest super. Czasami jest tak , ze nasze wyobrazenia sa inne niż rzeczywistość. Poki czegoś nie spróbujesz na wlasnej skorze nie przekonasz sie jak to jest, masz oczy wiście ogólne pojęcie ale zanim to stanie sie rzeczywistością to tylko teoria i tak jest ze wszystkim.czasami zycie miło zaskakuje, czasami nie. Póki sama nie zostałas\ matka jakie miałaś o tym pojęcie? bo ja myslałam sobie tak obowiązki jakos dam rade a będę mieć pełna rodzinę, radość, nowa osobe do kochania to przewazyło, bo niestety nie wiedziałam co to kolka, która u nas trwała 4 miesiące i była gehenna co to tak naprawde oznacza notoryczne niewyspanie i zmęczenie albo rutyna.dlatego też testy by sie przydały tak czy siak, ale nie bedziesz czegos wiedziec poki sie nie przekonasz jak to jest akiedy marzymy i czegoś chcemy tez na ogół widzimy tylko jasne strony. tkże marzenia marzeniami, wyobrazenia wyobrazeniami a ich spełnienie i rzeczywistośc to czasem a chyba nawet czesto zupełnie inna bajka.

      Usuń
  11. Nie rozumiem idei tego artykułu.
    U mnie jest podobnie jak u Ciebie.Trzy miesiące temu urodziłam dziecko.
    Od tamtej pory nasze życie zmieniło się, ale na lepsze!
    Tata wychodzi spotkać się z kumplami, ja zaliczyłam już samodzielną wizytę u fryzjera i wyskoczyliśmy sobie już nie raz z małym Wojtusiem. :)
    Życie z dzieckiem jest zdecydowanie pełniejsze :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tego trzeba się trzymać! :)
      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  12. A ja już w ciąży miałam dość swojego partnera. Dziecka pragnęłam bardzo, a facet zaczął mi przeszkadzać. Definitywnie zerwaliśmy kontakty, kiedy Młody miał 3 miesiące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że nie napisałaś, dlaczego miałaś go dość...
      Wiadomo, że na siłę nie ma sensu robić czegokolwiek. Podobnie jeśli na uzdrowienie związku ochotę ma tylko jedna strona. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy...

      Usuń
  13. To ja Tobie napiszę tak:) Zgadzam sie z Tobą, że to nie dziecko wszystko niszczy, a dorośli. Albo tez najprawdopodobniej po prostu przy dziecku brudy wychodzą na jaw. Problemem jest to, że ludzie nie potrafią często komunikować się ze sobą i otwarcie mówić o swoich problemach i potrzebach ale wymagaja od drugiej połowy, by ta sie ich domyśliła. Nikt przecież nei jest jasnowidzem....My mieliśmy kryzys. Wynikał z wielu różnych rzeczy w tym, z przygnębienia ogólną sytuacją zyciową, a nie pojawieniem się dziecka. Mój mąż pochodzi z rodziny w której się nie rozmawia. Ewentualnie wydaje się polecenia względnie komunikaty. To jest problem. A wiem, że takich rodzin jest więcej. Wiele mnie koztowało i duzo czasu zajęło zanim przekonałam męża, że rozmawiać należy. Nie czytałam artykułu, ale nie wszyscy którzy przechodzili kryzysy są nieudolni. Czasem po prostu bardziej muszą zawalczyc o to, co innym było dane od początku:D problem w tym, że nie wszystkim się chce. Bo to mozolna praca. Nam się udało pokonać kryzys bo tego chcieliśmy. Może kiedyś o tym napiszę:) Bo myślę, że choc to bardzo osobiste to może komuś pomoże to przetrwać i przezwyciężyć kryzys we własnym związku:)

    Inną rzeczą jest to, że popatrz jak najczęściej wychowywani są synowie i jaki wzór wynoszą z domów - teraz się to trochę zmienia,ale nasze pokolenie niestety jeszcze wyrosło właśnie w stereotypach nakazującym kobietom zajmować się domem i mężem, a mąż z racji bycia "chłopem" nie musi zbyt wiele i nie ma co od niego oczekiwać zbyt dużo. Ma przynieść do domu pieniądze i tyle. Ja wiem, że to krzywdzące ale w ilu domach tak jest?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - kwestia wychowania ma tutaj ogromne znaczenie! Sama nie wiem, jak to się udało mojej teściowej, ale wychowała mi Męża całkiem, całkiem :p A On zawsze mi powtarza, że wziął mnie sobie nie do sprzątania, gotowania, prasowania... (bo to sam potrafi zrobić), ale do kochania :)

      Co do kryzysu - cieszę się, że Wam się udało, że akurat Wy potrafiliście o siebie zawalczyć. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane poznać tę historie bliżej. Masz rację - może komuś w ten sposób pomożecie, może chociaż spróbuje...

      Usuń
  14. zmiany są i dobrze bo gdy człowiek stoi w miejscu to się cofa

    OdpowiedzUsuń
  15. Racja. Życie od momentu pojawienia się dziecka jest po prostu inne. Ani lepsze, ani gorsze - po prostu inne. I nie ma sensu z tym walczyć, dążyć do tego, co było kiedyś, bo nasza frustracja będzie tylko narastać. Trzeba zaakceptować obecną sytuację i jak najlepiej się starać w niej odnaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...i umieć odnaleźć w sobie siłę, aby w tym wszystkim się odnaleźć :)

      Usuń
  16. U nas po urodzeniu dziecka był kryzys. Mąż starał się jak mógł, ale ja miałam wieczne pretensje. Nikt nie przygotował mnie na aż tak duże zmiany. Ale przetrwaliśmy, choć bywało ciężko. Jeśli ktoś traktuje swój związek poważnie, to robi wszystko by dojść do kompromisu, by się dogadać, by było jak dawniej. To nie jest niemożliwe, a z dzieckiem jest właśnie jeszcze lepsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o tę siłę w tym wszystkim chodzi! Mam wrażenie, że większość współczesnych związków opiera się na wielu rzeczach, ale nie na wsparciu, zrozumieniu, zaufaniu...

      Usuń
  17. Widzisz, ja przykładu rodziców nie miałam. Mój tata zmarł jak miałam 4 lata, w ogóle go nie pamiętam. Mama musiała pracować za dwóch, a mnie tak na dobrą sprawę wychowała starsza o 10 lat siostra. Obie mamy cudowne rodziny, kochającą mamę. Nie miałam jednak wzorca ojca - mężczyzny. Otaczały mnie tylko kobiety. Trafiłam na mojego męża i wiem, że na lepszego faceta w życiu bym nie trafiła. Jest świetnym mężem i ojcem (czasem mam wrażenie, że i mnie trochę niańczy i sam mówi, że chce mi wynagrodzić brak ojca). Przeszliśmy kilka trudnych momentów, ale nigdy mnie nie zawiódł, wręcz zaskoczył swoją odpowiedzialnością. Odkąd jest Piotrek nasze życie zmieniło się diametralnie. Czy się tego spodziewaliśmy? Nie w każdej kwestii. Czy żałujemy? Nie! Przed narodzinami słyszeliśmy od jednych znajomych, że jak pojawi się dziecko wszystko się skończy. Nie będzie wyjazdów, zakupów, czasu dla siebie, bo każdą chwilę trzeba poświęcać dziecku. Okazało się, że wyjeżdżamy z małym z taką częstotliwością jak wcześniej. Owszem, będąc na wakacjach nie spedzaliśmy czasu na mieście do późnych wieczornych godzin, bo Piotrek musiał iść spać. Trzeba było pilnować godzin posiłków, no i samo podróżowanie było momentami ciężkie. Pamiętam, jak kiedyś napisałaś, że Szymka nie wychowujecie dla siebie tylko dla świata, dla innych. I ja się z tym zgadzam. Same też musimy pomyśleć o sobie. Nie zaniedbywać znajomych, przyjaciół. Nasze dzieci kiedyś wyfruną z gniazda, a jeśli my teraz przestaniemy umawiać się od czasu do czasu z koleżankami na kawę, to za 20 lat zostaniemy w domu same. Wiem, że dla znajomych, wg których życie się kończy po narodzinach jesteśmy złymi rodzicami. Dają nam to odczuć w złośliwych komentarzach. Bo na wakacje tyle km pojechaliśmy, bo mąż w rozjazdach, bo dziecku "zdrowych" słoiczków nie daję, bo nie mam mieszkania kocami poobkładanymi, a mały się przemieszcza, bo nie wiem kiedy sobie czoło podrapał (więc obstawiam, że myśli, że to ja go podrapałam). Oni za to od 3 lat nie byli nawet w kinie! Spędzają czas w 3 ze swoim synem, zaraz przyjdzie na świat ich drugie dziecko. Są ciągle razem. Ona się z nikim nie spotyka, bo przecież nie może synka z tatą zostawić samego. Mały chodzi do przedszkola, ona zanim mąż wróci siedzi cały czas przed komputerem i patrzy co dziecko w tym przedszkolu robi. Popołudnia zamiast na spacer jadą do centrum handlowego. To jest oczywiście ich wybór, ale ostrzeganie, że dziecko ogranicza jest nie na miejscu. Oni sami sobie stwarzają niepotrzebne bariery, bo wszystko da się pogodzić. A zależy to od naszego podejścia do wychowania malucha. My naszą decyzję podjęliśmy świadomie, dwa aniołki straciliśmy i teraz jeszcze bardziej doceniam, to że mamy Piotrka. I dla tego staramy się być najlepszymi rodzicami. Chcemy pokazać mu kawał świata, zarazić go naszymi pasjami i dać mu całe mnóstwo miłości. A cały ten artykuł, to taka totalna skrajność. Bo albo się wychwala macierzyństwo, jak to jest wspaniale przewijać 10 kupę w ciągu dnia, albo właśnie, że jest beznadziejnie. Mnie mój mąż po narodzinach powiedział, że poród był dopełnieniem mojej kobiecości, że jestem jeszcze wspanialsza i jest mi wdzięczny, że tworzyłam przez 9 miesięcy bezpieczny domek dla małego. Rodzicielstwo łatwe nie jest, ale mnie - z ręką na sercu - każdą nieprzespaną noc wynagradza pulchny, uśmiechnięty pyszczek Piotrusia. Nie myślałam, że tak może być, ale wtedy zapominam, że nie spałam pół nocy i jestem nieprzytomna. Jestem wdzięczna, że go mam. A wyśpię się po śmierci ;) Na piwo męża też puszczam i sama ploteczki z koleżankami uskuteczniam (wszystko z częstotliwością mniejszą ale jednak).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, jak to jest, że czasami obce sobie osoby - które się w ogóle nie znają, nigdy nie widziały - są sobie jednocześnie tak bliskie? :) Mam wrażenie, że my nie tylko "nadajemy na tych samych falach", ale wręcz pokrewnymi duszami jesteśmy! Dziękuję Ci za każde słowo. Myślisz i czujesz, jak ja :) I cieszę się, że masz ochotę dzielić się tutaj swoimi myślami :)

      Usuń
  18. Ja mam nadzieję, że nic takiego u mnie się nie stanie. Ba...wierzę święcie w to, że dziecko zbliży Nas do siebie i będziemy bardziej siebie doceniać niż teraz po 6 latach, które wieją rutyną.

    OdpowiedzUsuń
  19. A ja tak czytam...i się zastanawiam... bo z jednej strony jestem najszczęśliwszą mamą na świecie i zgadzam się z wami..ale pamiętam, że nie zawsze było i jest kolorowo... My z mężem mamy dwójkę dzieci i mąż pomaga mi jak może w opiece...ale niestety oboje jesteśmy zapracowani ( nie zarabiamy ogromnych pieniędzy...) musimy zarabiać, by godnie żyć... i kiedy mąż zajmuje się dziećmi, to nie po to bym odpoczęła..ale bym zajęła się milionem innych spraw...np praniem, sprzątaniem, gotowaniem obiadu... i znalezienie chwili czasu dla siebie często naprawdę jest baaardzo trudne...że o seksie nie wspomnę..bo padamy ze zmęczenia :) Tak więc, jestem całym sercem z wami dziewczyny... jednakże rozumiem osoby, które dzieliły się swoimi doświadczeniami na stronach gazety.... niestety....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie zawsze jest kolorowo. Ja również miewam trudne momenty. Ale wtedy jest ze mną ktoś, kto wie, co czuję i wspiera mnie :)
      A te osoby z artykułu - no cóż, nie były zmuszone ciężko pracować, żyło im się bardzo dobrze...

      Usuń
  20. Dziwne to i smutne...Co do liczb i procentów to mam do nich dystans, bo jak można to policzyć...Podobnie jak ze statystycznym Polakiem,który je ileś tam jajek i czyta (lub raczej nie)ileś książek. Ale faktem jest, że rośnie ilość rozwodów, małżeństwa są kruche i nie trzeba czasem aż TAKIEJ zmiany, jak dziecko, żeby się poddały. Jeszcze gorzej, kiedy dziecko ma być remedium na kryzys... Do małżeństwa ludzie na ogół się nie przygotowują, lekko traktują tak poważne zobowiązanie na całe życie... Współczuję parom z tego artykułu i jestem przeszczęśliwa, że to dla mnie klimaty jak z innej planety. Jak większość tego typu problemów z prasy kobiecej zresztą ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przygnębiające, w jakim społeczeństwie i na jakim świecie żyjemy. Mam jednak to szczęście obracać się w towarzystwie tych, którym się udaje - są spełnieni i szczęśliwi. Spotykam ich zarówno w świecie realnym, jak i tym wirtualnym. To dodaje mi otuchy :) I tego się trzymam!

      Usuń
  21. I Ty i ja mamy to szczęście że mamy wspaniałych mężczyzn bo naczytałam się już artykułów z których w dużej mierze wina za rozbitą rodzinę spoczywała na ojcach właśnie. Bo matki zostawały same z problemami, czuły się samotne, bezradne, a do tego brzydkie...słyszałam jak kolega mój mówił o swojej żonie, że ona dla niego jest już tylko rodzicielką, matką jego dziecka...straszne prawda? mój mąż też codziennie mi mówi, że mnie kocha i że jestem piękna chociaż ja czuję się okropnie! znowu kiedy on ma gorszy dzień ja go wspieram i podnoszę na duchu. Najgorsze to sobie odpuścić. Chcieliśmy dziecka obydwoje, mąż bardziej (!), ja często wspominam stare czasy, imprezy i czas dla siebie i brakuje mi tego, ale też tego nie ukrywam bo kocham Julka nad życie i kocham być z nim, ale jestem tym typem co lubi mieć ciastko i zjeść ciastko więc kocham być mamą ale kocham też być duszą towarzystwa jednak trudno pogodzić obydwa "życia" :) toteż są priorytety, są rozmowy, mąż chce obejrzeć mecz z kumplami ja zostaję z Julkiem i wstaję do Niego całą noc. Ale w sobotę biegnę od rana na zakupy ciuchowe i mąż siedzi od rana z synkiem. Wszyscy są szczęśliwi, nikt się nie obraża, a jak komuś jest źle to siadamy i rozmawiamy i szukamy wyjścia, a nie wychodzimy trzaskając drzwiami jak to ma coraz częściej miejsce w obecnym życiu. Super post Ania! Daje do myślenia! I przypomina mi się jeszcze stare ale jakże prawdziwe i trafne powiedzenie, a raczej przypowieść o dziadkach którzy zapytani o to co jest ich sukcesem na długi udany związek odpowiedzieli: bo kiedyś zepsute rzeczy się naprawiało, a nie wyrzucało do śmieci.... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I Tobie dziękuję za te słowa! Jesteś moją kolejną pokrewną duszą w tym blogowym światku. Podpisuję się pod każdym Twoim zdaniem :*

      Usuń
  22. Hej! pragne podzielić sie swoim doswiadczeniem.jestem mama rocznego chlopca i musze przyznac ze chyba naleze do tych 70 procent ludzi ktorzy przezywaja kryzys.stralismy sie o dziecko ponad dwa lata, chcielismy bardzo tego dziecka obydwoje jestesmy po trzydziestce a jednak sytuacja mnie przerosla.jestem zmeczona, zestresowana, caly czs sie czyms denerwuje i czesto pojawiaja sie mysli ze moze to ze tak dlugo sie staralismy bylo oznaka ze moze nie powinnismy miec dzieci. Nie mam na nic czasu i czuje taki wielki lęk o to dziecko, jestem poprostu wykonczona. maz troszke mi pomaga, ale ja i tak czuje sie źle, jestem starsznie zaniedbana i mam wrazenie ze sytuacja sie nie zmieni, staram sie w tym wszystkim odnależć ale poprostu jestem za slaba. Rozumiem oburzenie tym ze 70 procent ludzi sobie nie radzi , ale prosze tez zrozumiec ludzi`po drugiej stronie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      Dziękuję za to, że postanowiłaś podzielić się ze mną/z nami swoimi przeżyciami i doświadczeniami.
      Przykro mi, że sytuacja Cię przerosła, tym bardziej, że bardzo pragnęliście dziecka. Oczywiście staram się zrozumieć, że w wielu związkach zdarzają się sytuacje kryzysowe, co więcej - uważam, że tak bywa prawie w każdym domu. Życie w ogóle nie jest łatwe, a człowiek nie jest w stanie udźwignąć wszystkiego. Jednak chodzi mi przede wszystkim o to, że w związku - takim prawdziwym, udanym, partnerskim - kryzysy można przejść/rozwiązać. My z Mężem staraliśmy się o dziecko 5 lat. Mieliśmy bardzo trudne momenty, chwile zwątpienia i załamania. A jednak cały czas byliśmy w tym razem. Dużo rozmawialiśmy, przytulaliśmy się, ocieraliśmy łzy... Kiedy zostaliśmy rodzicami - nasze największe wspólne marzenie się spełniło. Nie zgodzę się też z tym, że długi czas oczekiwania na dziecko jest oznaką tego, że może para nie powinna była go mieć. To tylko kiepska wymówka, bo jeśli mężczyzna i kobieta starają się o potomstwo kilka lat, to znaczy, że są zdeterminowani. Przez ten czas człowiek upewnia się, że tak naprawdę chce zostać rodzicem, bo jest to dokładnie przemyślane i zaplanowane.
      Nie jestem psychologiem i nie moim zadaniem jest oceniać czy udzielać porad, ale może powinniście z mężem szczerze porozmawiać o tej trudnej dla ciebie sytuacji? Może da się temu zaradzić? A może powinnaś porozmawiać o tym z kimś zupełnie obcym - czasami takie zwierzenie się z problemów oczyszcza i daje siłę na działanie.
      Trzymam za Was kciuki, abyście odnaleźli radość płynącą z bycia mamą i tatą.
      Pozdrawiam bardzo serdecznie!

      Usuń