Za granicą taniej?

Zdarza się Wam kupować ubrania poza granicami naszego kraju? Zawsze mi się wydawało, że tam MUSI być drożej. Przecież wiadomo - Zachód, Euro... 
Nadal jestem tego zdania, ale są wyjątki!

Pechowa niedziela

Zdarzyło się Wam tak, że dziecię się przewróciło, nabiło guza, zrobiło sobie siniaka i rozcięło wargę? Założę się, że tak. I to pewnie wiele razy...
A zdarzyło się to dwa razy tego samego dnia??? O! Takie zjawisko już chyba rzadziej spotykane, prawda?
U nas tak właśnie się stało. Dzisiaj. 
:(((
Przed południem Szymek dwa razy zaliczył tragiczny w skutkach upadek. Efekt - siniak na policzku i przegryziona, spuchnięta warga...
Polała się krew. Polały się łzy.
Nasz śliczny synek wygląda tak, jakby pierwszy raz pobił się z rówieśnikiem o względy dziewczyny ;)
Co niektórzy pomyśleliby, że przemoc domowa zagościła w naszym domu :D

Na dodatek przy śniadaniu zepsuł się na amen bidon Szymka. Dawne niekapki nie spotkały się z entuzjazmem naszego Syna, więc matka wsiadła do samochodu, pojechała najpierw do jednego, później do drugiego sklepu (bo w pierwszym oczywiście nie było) i kupiła. Nowy, ale taki sam.
Ciężkie przedpołudnie...
 
Teraz Szymek śpi i ładuje wyczerpane do zera baterie :)

Po obiedzie planujemy wycieczkę rowerową, bo piękna dziś pogoda. Trzeba korzystać. Zastanawiam się jednak, czy powinniśmy - może limit pecha na ten dzień jeszcze nie został wykorzystany...

Jeże*

Zawitała dzisiaj do nas piękna, złota, słoneczna i ciepła jesień, a wraz z nią... przytuptały do naszego ogrodu dwa małe kolorowe jeżyki :)
Ten czerwony przeznaczony jest na przytulankę dla pewnej małej dziewczynki. Ten fioletowy natomiast - dla jej mamy. Może zagości na parapecie obok kasztanów, dyni i wrzosu? Kto wie...

Wyprawa po znaki jesieni

Gdzie byliśmy, kiedy nas pół dnia nie było?
Na dłuuugim spacerze. W parku. Co prawda park u nas mały, maleńki, maluchny - ledwo do niego człowiek wejdzie, już koniec przed oczami - w dodatku przy głównym skrzyżowaniu, ale jest. I kasztanowce w nim rosną. A skoro kasztanowce są, to i kasztany pod nimi leżą. Brązowe, okrągłe, lśniące. Dzisiaj byliśmy, zbieraliśmy i przytaśtaliśmy do domu :)

Mistrz łóżeczkowych akrobacji

Pewnie Wasze dzieci też tak mają, ale Szymek ostatnio wywija w łóżeczku tak, że trudno mi to pojąć. 
Nie wiem, jak On to robi, ale czasem mam wrażenie, że to po prostu niemożliwe - tak się wygiąć i w takiej pozycji zasnąć. 

Wczoraj na przykład, kiedy kładłam Go wieczorem, przez pół godziny kręcił się, wiercił, wyginał, obracał, podrzucał pupą, sapał, aż w końcu zasnął w najdziwniejszej pozycji, jaką widziałam - głowa wciśnięta w róg łóżeczka, plecy dociśnięte do jego krótkiego boku, lewa noga i ręka w górze... 90% powierzchni łóżka do zagospodarowania. Ze spokojem zmieściłoby się jeszcze kilkoro dzieci :)
Bywa i odwrotnie. Czasami Szymek jest tak rozłożony, że wydaje się, jakby prawie całe łóżko zajmował.

Mowa dziecka rocznego


Dziś kolejna garść informacji logopedycznych.
Jako że Szymek skończył niedawno roczek, będzie o mowie dziecka rocznego właśnie.

Około pierwszego roku życia pojawia się nowy etap w rozwoju mowy dziecięcej - okres wyrazu - który trwa do ukończenia 2 lat. 

Przepadłam!

Kto z Was lubi wycinać, wydzierać, naklejać, przypinać...?
Kto z Was ma w swoim domu tysiące kartek i karteczek, kartoników, guzików, koralików, naklejek, metry sznurka i wstążek?
Kto z Was lubi dostać, wręczyć, a może i zrobić kartkę? Taką z każdej, nawet najmniej oczywistej okazji?

Tak, tak - ja też! :)

Jesień? Też lubię!


Lubię jesień...
...za gorącą herbatę z cytryną.
...za koc, pod którym chowam się wieczorami.
...za blask ognia w kominku.
...za swetry, apaszki, grube skarpety.
...za ciepłą kąpiel w wannie przy blasku świec.
...za spacery w lesie.
...za kolorowe liście szeleszczące pod stopami.
...za grzybobranie.
...za wrzosy posadzone już przed domem.
...za jabłka. Duuużo jabłek.
...za dywan z lśniących kasztanów na drodze.
...za długie wieczory ze Starym Dobrym, z Norą, Sophie, Michaelem.
...za refleksyjność.
...za melancholijność.

...za szansę na nowe...  


A teraz lubię jesień jeszcze bardziej - bo na spacerach (tych w deszczu kolorowych liści) już nie jedną, lecz dwie ręce będę mogła trzymać! :) Już widzę tę chwiejącą się pupę, co to upada przy każdej próbie oderwania od ziemi i nóżki sztywne jak patyki usiłujące utrzymać ciężar całego ciała w pionie... 
Nie mogę się doczekać tych naszych wspólnych jesiennych wędrówek...

Zosia, Marysia i Szymek :)

Wczoraj doszło do skutku odkładane już kilka razy (z różnych powodów) spotkanie. Odwiedzili nas Ania i Adam, których mieliśmy okazję poznać w poczekalni gabinetu lekarza prowadzącego nasze ciąże. Żeby było jeszcze piękniej - obie miałyśmy wyznaczony termin porodu na ten sam dzień! Ania spodziewała się jednak bliźniąt, a to wielokrotnie oznacza wcześniejsze przyjście dzieci na świat. Nie inaczej było tym razem. Zosia i Marysia urodziły się prawie miesiąc wcześniej niż Szymek, w dzień imienin swojej mamy :)  I tym sposobem są starsze od naszego szkraba.

Sesja rodzinna u fotografa

Zaszaleliśmy!
Od dawna marzyła mi się profesjonalna sesja fotograficzna. Tylko nasza trójka. Pełna naturalność. Bez zbędnych ozdobników, upiększeń.
Zależało mi przede wszystkim na tym, abyśmy w końcu mieli ładne wspólne zdjęcie, bo o takie u nas trudno. Zazwyczaj robimy sobie z samowyzwalaczem, ale efekt nie zawsze zachwyca :)
Zdjęcia Kasi Mazur uwielbiam! Dlatego też kiedy zaczęłam poważnie myśleć o naszej sesji, wiedziałam już, że zrobimy ją tylko u niej. 


Nasza rodzinna sesja odbyła się w ten czwartek. Początkowo planowałyśmy z Kasią plener - w sadzie, gdzie mieni się od kolorów dojrzewających jabłek. Niestety nie dopisała nam pogoda. Kilka dni z rzędu było zimno  i mokro. Szymek nadal trochę zasmarkany, więc nie chciałam Go "doziębić". Poza tym zależało mi, aby na zdjęciach było widać coś więcej niż tylko Jego oczy, a tak by się stało, gdybyśmy ubrali Go w kurkę, czapkę i chustkę. Dlatego decyzja została zmieniona - wygrało studio.
Nigdy wcześniej takiej sesji nie mieliśmy, więc nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać...
Powiem krótko - łatwo nie było! 
Szymek nie miał dużej ochoty współpracować. Kasia ma świetne podejście do dzieci, ale tym razem trafiła na indywidualistę. W samym studio podobało Mu się bardzo, ale żeby tak usiedział przez chwilę na miejscu - nie było mowy! Wszelkie próby posadzenia kończyły się oczywiście krzykiem. Po pierwszej godzinie sesji musieliśmy zrobić przerwę na południową drzemkę (bo nasz Synek wstał tego dnia nie - jak zawsze - około 8, ale już o 6). Kiedy Szymon odespał zmęczenie, podjęliśmy drugą próbę - na szczęście studio Kasi jest w miejscowości, w której mieszkamy :) Na początku było nieźle, ale później - powtórka z rozrywki. Musielibyście widzieć, jakie cuda wyprawialiśmy, żeby przykuć uwagę tego naszego Synalka! Podskoki, samoloty, dziwne odgłosy, ciastka, miś... Ufff... Przyjechaliśmy do domu wykończeni. Już dawno nie czułam się tak zmęczona - fizycznie. Wielki szacun dla fotografów takich jak Kasia!!! Aby sesja - np. noworodkowa lub roczkowa -  zaowocowała pięknymi zdjęciami, muszą spędzić w studio czasem kilka długich godzin.  

Na szczęście Kasi udało się pstryknąć kilka (no dobra - kilkaset:)) fotek, więc będzie z czego wybierać. Pierwsze efekty już są - jesteśmy zachwyceni! I oczywiście przebieramy nogami na samą myśl o pozostałych zdjęciach. 





Trzyyynaaasteeegooo...

... miesiąca wszystko zdarzyć się może :)
Trzynasty miesiąc przyniósł nam kolejne powody do radości i dumy. Przyniósł też nowe doświadczenia i wyzwania.

Kartka na jubileusz ślubu

Nowa kartka.
Na rocznicę ślubu - 45.
W nietypowej jak na taką okazję zieleni.
Chyba nic więcej nie muszę dodawać :)

Paputki Sweet Baby

Pamiętacie paputki Sweet Baby, o których pisałam TUTAJ? Już są. Dotarły wczoraj i od razu zostały wypróbowane :)
Wybrałam buciki z motywem lwa. W końcu nasz Maluch zodiakalnym lwem jest właśnie, a to zobowiązuje :)

Chodzi!!! (prawie) ;)

Wczoraj nastąpił przełom!
Szymek wstał i zaczął sam chodzić. To znaczy nie tak zupełnie sam, bo z pomocą pchacza, ale radzi sobie rewelacyjnie :) Nie boi się i ćwiczy do upadłego. Nie mogliśmy odciągnąć Go od jeździka. Chodził tak długo, aż się zmęczył i nogi odmówiły Mu posłuszeństwa :)



Coś czuję, że niedługo będzie tuptał już zupełnie sam :)

Jak obiad w Krakowie, to tylko w "Boskiej Joli"!

W Krakowie, przy Rynku, przy ulicy Szewskiej jest sobie pewna restauracyjka. BOSCAIOLA się nazywa. Wejście do niej niepozorne. Dwa okna, maleńki ogródek na dwa stoliczki. Ale kiedy Twoja stopa przekroczy jej próg, przeniesiesz się do innego świata. Poczujesz zapach ziół i pomidorów. W jednej chwili zaburczy Ci w brzuchu z głodu. Istny zawrót głowy!

Na nudę - nie tylko w samochodzie

Na ubiegłotygodniowym spotkaniu z mamami blogerkami miałam okazję bliżej zapoznać się z produktami firmy CzuCzu.
Wcześniej zdarzało mi się korzystać z produktów tej marki podczas zajęć logopedycznych z najmłodszymi uczniami w szkole, w której uczę. Chociaż nie są to zabawy typowo logopedyczne, byłam bardzo zadowolona - przede wszystkim dlatego, że świetnie pomagają rozwijać słownictwo dzieciaczków, a to w wielu przypadkach było dużo ważniejsze (przynajmniej początkowo) niż poprawność artykułowania głosek. 
Teraz przyszedł jednak czas, aby wprowadzać kreatywne zabawy w nasze życie domowe. Szymek coraz częściej potrzebuje nowych bodźców. Coraz więcej rozumie i coraz więcej się uczy. 

Próba sił

Godzina 24.20 - kładę się spać.
Godzina 3.02 - słyszę krzyk. Nie taki, jakby coś się stało, ale mówiący "Hej, ja tu jestem! Czy ktoś może się mną zająć?". Na przemian wrzaski, śmiechy, gadanie....
Wstaję. Układam do snu. Nakrywam. Głaszczę po głowie. Kładę się...
Chwila ciszy.
Po 2,3 minutach - znowu krzyki.
Wstaję. Układam do snu. Nakrywam. Głaszczę po głowie. Kładę się... Lekko poirytowana.
Chwila ciszy.
Już, już myślę, że zasnął, a tu znowu wrzask.
Wzdycham.
Tym razem wstaje Mąż.
Układa do snu. Nakrywa. Głaszcze po głowie. Kładzie się.
Ledwo zaległ na łóżku - krzyki.
No rzesz!
Nie wstajemy.
Czekamy na rozwój sytuacji.
Krzyki przeplatają się z momentami ciszy.
Po chwili jednak nasilają się. Przeradzają się we wrzaski, a później płacz.
Zapalam światło.
Stoi i w łóżeczku. Uśmiechnięty. Pokazuje na misia. Jak nic pochrzaniły Mu się pory dnia!
Nie wstajemy. 
Czekamy.
Wielkie oczyska obserwują nas z łóżeczka. W absolutnej ciszy.
Po kilku minutach wstaję.
Układam do snu. Nakrywam (bo już wyziębiony). Kładę się...
Wrzask.
Decyzja - Mąż idzie po mleko.
Wypija mleko. 
Gasimy światło.
Cisza.
Wrzaski.
Nie reagujemy.
Cisza.
Krzyki.
Nie reagujemy.
Dłuższa cisza.
Nie reagujemy.
Gadanie.
Nie reagujemy.
Cisza...
Jest 4.34.
Śpi.
...

**********************************************************************

Szymek wystawia nas coraz częściej na próbę cierpliwości. 
Zakupy w centrum handlowym - krzyk (bo nie ma najmniejszej ochoty na siedzenie w wózku). 
Zabranie rzeczy, która nie powinna znaleźć się w rękach takiego malucha - krzyk.
Zamykanie drzwi w momencie, kiedy akurat jest największa ochota na wyjście - krzyk. 
Przyduszenie sobie ręki książeczką - krzyk.
Krzyk, krzyk, krzyk...

Spokojnie tłumaczymy, przytulamy, odwracamy uwagę, ale czasami to bardzo trudne...

Taki czas.
Taki moment.
Musimy uzbroić się w cierpliwość.
Musimy nauczyć się sobie z tym radzić...

Światowy Dzień Higieny Jamy Ustnej


To właśnie dziś przypada święto naszych zębów :) 

Niestety statystyki są przerażające. Podobno aż 4 miliony Polaków nie myje zębów (a fuj!!!), a aż 800 tysięcy nie ma nawet własnej szczoteczki. Kiedy czytam takie rzeczy, przechodzą mnie ciary! Ja po prostu nie wyobrażam sobie nie umyć zębów po przebudzeniu albo przed snem. 

Mamankowy komplet do wózka - kocyk plus anielska podusia

Jakiś czas temu otrzymałam zamówienie na ciepły kocyk do wózka. Karolinie spodobały się sówki na brązowym tle. Dobrałam do nich minky w kolorze fuchsia, wewnątrz wszyłam puszyste wypełnienie i w ten sposób powstał uroczy kocyk dla Oliwki, jej dziewięciomiesięcznej córeczki.

Kraków - retrospekcja

O podróży autem do Krakowa wspomniałam już wczoraj. Ogólnie rzecz ujmując - było ciężko, ale daliśmy radę. Najweselsze były przystanki, kiedy Szymek mógł się wyhasać :)


PIĄTEK
 
Skoro już wybraliśmy się w tak daleką podróż (400km), to postanowiliśmy zostać w Krakowie na cały weekend. Opłaciło się! Nie dość, że spotkanie z mamami blogerkami było fantastyczne, to jeszcze załapaliśmy się na przepiękną pogodę. Mogliśmy spacerować całymi dniami i chłonąć to cudne miasto.
Kraków kojarzy mi się przede wszystkim z artystami. Zachwyca mnie ta różnorodność, o którą człowiek potyka się na każdym kroku, na każdej ulicy.  Poza tym Kraków jest jedynym miastem w Polsce (jakie znam) tak wielokulturowym. I - co piękne - ta wielokulturowość jest tam taka naturalna i oczywista :)

Spotkanie Mam Blogerek vol.2 - relacja

Po dwudniowej przerwie wracam :)

Nasza wyprawa do Krakowa wczoraj dobiegła końca. Wróciliśmy bardzo zmęczeni, ale i naładowani nowymi emocjami, wspomnieniami i doświadczeniami. 
Szymek zniósł naszą wyprawę dzielnie, jednak dał nam też trochę w kość. Coraz więcej uwagi trzeba Mu poświęcić. Coraz więcej Go wszędzie. Coraz więcej się domaga. Potrafi bardzo dobitnie okazać swoje niezadowolenie :) Najtrudniejsza była podróż samochodem. W drodze do Krakowa spał tylko godzinę, z powrotem (na szczęście) dwie :) Pozostały czas to szaleństwo...

Zacznę od relacji z sobotniego spotkania. 

Kraków welcome to!

Dziś tylko informujemy:

Już w Krakowie - STOP - Pogoda przepiękna - STOP - Rynek zachwycający - STOP - Gołębie głodne - STOP - Włoski obiad - STOP - Zmęczeni, ale szczęśliwi - STOP - Odpoczywamy - STOP.




A już jutro...

Idealny poród

Teza - idealny poród nie istnieje. Przynajmniej ja się z takim nie spotkałam.

Każda kobieta w ciąży, przez 9 miesięcy noszenia pod sercem dzidziusia, myśli. Myśli przede wszystkim o tym, jak będzie. Jak będzie, kiedy pojawi się dziecko. O ile samo zastanawianie się nad życiem po porodzie należy raczej do przyjemnych (chociaż strachem - powodowanym zazwyczaj niepewnością - może napawać), o tyle sama wizja porodu jest dla kobiet (zwłaszcza pierworódek) często... trudna.

Czerwony Kapturek w... sadzie :)

Pamiętacie Czerwonego Kapturka, któremu przyglądały się z uwagą sówki? Poducha tak spodobała się Ani, że od razu "zaklepała" sobie motyw dziewczynki z bajki dla siebie (albo Hanulki - córeczki, sama nie wiem, która bardziej będzie się cieszyć...). Zamiast sówek, które ostatnimi czasy rzeczywiście są wszędzie, wybrała jabłka. Dzięki temu sceneria przeniosła się z lasu do sadu. 

Ukochany miś

Chyba każdy takiego miał. 
Swojego najukochańszego, najmilszego, najpiękniejszego pluszowego misiaka. 
W dzieciństwie miałam, a jakże!, ale jakościowo (no bo sentymentalnie to już tak) nie umywał się to tych, które można dostać obecnie w sklepach. Mało pluszowy, mało puszysty, mało mięciutki... Kiedy się do niego przytulałam, w zasadzie nie zmieniał swojego kształtu, a to za sprawą styropianowego wnętrza, którego nie żałowano, więc ciasno wypełniało środek pluszaka. W zasadzie mogłam przenosić go tylko z miejsca na miejsce i ustawiać wśród lal. Kiedy nieco podrosłam, wciąż spoglądał na mnie z meblościanki. Z czasem zaczął się zmieniać - nie siedział już taki wyprostowany, kolor futra znacznie wypłowiał, a blask oczu przygasł... Materiał zaczął się przecierać, styropianowych kuleczek ubywało. Nadszedł czas, aby po 20 latach pożegnać się z ukochanym misiem z dzieciństwa. Z wielkim żalem i ogromnym wzruszeniem w sercu miś został spalony... Później dostałam nowego - od mojego obecnego męża. Stoi obecnie w sypialni. A obok niego inny. Nie mój. Nie Męża. Miś Szymka! Biały, mięciutki, uśmiechnięty. Taki, że od samego patrzenia chce się go przytulić. No i przytulanie właśnie się zaczęło! Dopiero teraz. Wcześniej Szymek w ogóle się nim nie interesował. Od niedawna żyć mi rano nie daje, jeśli miś nie wyląduje w jego objęciach. Stoi i pokazuje palcem, mówiąc "yyyy!". Muszę wstać i podać. A wtedy zaczyna się duszenie, ciągnięcie za ucho, podrzucanie... Istne wariacje misiowe :) Cieszy mnie to ogromnie, bo jestem zdania, że każde dziecko etap ulubionej przytulanki musi przejść. No po prostu musi! 

Jednak grzybica?!

Pamiętacie mój niedawny wpis nt. plam na wewnętrznej stronie ud Szymka - ten TUTAJ? Kilka dni temu - o TU - pisałam, że nasza pediatra zasugerowała, że ich przyczyną może być - nie jak wcześniej podejrzewałam uczulenie pokarmowe - ale... grzybica. Zdziwiłam się wtedy bardzo i powątpiewałam w kompetencje pani doktor. Okazuje się jednak, że chyba muszę zwrócić jej honor. Po 1,5 tygodnia stosowania maści plamy znikają! Zrobiły się bardzo blade i zdecydowanie mniej szorstkie. Nadal w to nie wierzę! To oczywiście nie koniec leczenia, bo maść należy stosować przynajmniej miesiąc, ale idzie ku dobremu, bardzo dobremu! Cieszę się niezmiernie.

Pożegnanie wakacji

Dziś już wrzesień...
Wczoraj skończyły się wakacje. Niby tylko te szkolne, ale jakoś przekładają się na życie całego społeczeństwa.
Żeby uczcić ostatni dzień sierpnia, pojechaliśmy wczoraj nad jezioro.
Leniuchowaliśmy na pomoście, karmiliśmy kaczki i pryskaliśmy się wodą :)